A fajerwerki zobaczmy w Stambule! – Autostopem przez Turcję

Autor: Milena Dawidzionek, Licencja: Copyright

Na pomysł spędzenia Nowego roku w Stambule wpadłam już kilka lat temu, jednak za każdym razem wychodziło inaczej. W tym roku postanowiłam, że noworoczne fajerwerki na pewno zobaczę w Turcji.

Razem ze mną chętne były jeszcze trzy osoby. Podróż zaplanowaliśmy całkowicie autostopem, w związku z czym podzieliliśmy się na dwie pary. Żeby poszło łatwiej i szybciej. I tak rzeczywiście było. Z Batumi, gruzińskiego miasta oddalonego od granicy z Turcją o niecałe 20 km, do Samsunu, znajdującego się niemal idealnie po środku Turcji, dotarliśmy wciągu jednego dnia. 500 km w 7 godzin. Byliśmy głodni i przemęczeni. Drogę przebyliśmy wyłącznie o chlebie i topionym serku – nie było czasu na jedzenie. Zdecydowaliśmy więc, że kolejny dzień przeznaczymy tylko i wyłącznie na odpoczynek. Zatrzymaliśmy się u znajomych, którzy ugościli nas prawdziwie po turecku, litrami starannie parzonej herbaty.

Samsun okazał się miasteczkiem dość spokojnym. Lokalni mieszańcy spacerowali bez pośpiechu, nigdzie nie było widać wielu turystów. Niewiele dostrzec w nim można także atrakcji, które przyciągnęłyby osoby z innych krajów.

Jego największą zaletą jest natomiast bezpośrednie położenie nad Morzem Czarnym, u wybrzeży którego zimą najciekawiej jest oglądać zachodzące słońce. Gdy do tego dochodzi jeszcze rozbrzmiewające się nawoływanie do modlitwy z pobliskich meczetów, maksymalnie można cieszyć się czasem spędzanym właśnie w tym miejscu.

Zachód słońca w Samsunie

Zachód słońca w Samsunie

Następnego dnia wcześnie rano udaliśmy się w drogę. Naszym planem było dotarcie do Stambułu, który leży 740 km od Samsunu, co w najlepszym przypadku oznacza aż 8 godzin jazdy bez przerwy. Nie byliśmy do końca pewni, czy pokonamy ten dystans – z autostopem jest jak z loterią.

Na pierwszego kierowcę czekaliśmy jakieś 5 minut. Z następnymi było jeszcze łatwiej. Między innymi dzięki temu, że drogi w Turcji zaskakują bardzo pozytywnie, już przed zmrokiem udało nam się osiągnąć cel, gdzie od kilku minut czekała na nas druga para. Wraz z nią udaliśmy się do mieszkania znajomego.

Stambuł dzieli się na dwie części – azjatycką, uważaną przede wszystkim za część mieszkalną, oraz europejską, która skupia wokół siebie masę atrakcji turystycznych. Oddzielone są one od siebie cieśniną Bosfor, łączącą Morze Czarne z Morzem Marmara. Nam przyszło zamieszkać przez kilka dni po stronie azjatyckiej, w obrębie dzielnicy Kartal, praktycznie na samym jej końcu. Ogrom tego miasta utrudnia życie turystom. Dostanie się do centrum zajmowało nam 1,5 godziny. Środek transportu zmienialiśmy trzy razy. Taksówką lub autobusem dojeżdżaliśmy do stacji metra, którym następnie kierowaliśmy się w stronę części azjatyckiej. Aby jednak ostatecznie przedostać się na nią, musieliśmy skorzystać z promu. Już on sam w sobie jest sporą atrakcją. Podróż z Europy do Azji przez Bosfor trwa niecałe 30 minut. Podczas tego czasu można zachwycać się orientalnym klimatem Stambułu i pojawiających się coraz bliżej meczetów. Wszystko umilają pojawiające się znikąd ptaki, w mgnieniu oka porywające kawałki chleba oferowane przez turystów.

Widok z promu na część europejską - Wieża księżniczki

Widok z promu na część europejską – Wieża księżniczki

O autorze
Milena Dawidzionek
Chociaż przygodę z podróżami rozpoczęła od wycieczek palcem po globusie, bardzo szybko zdecydowała się realizować swoje marzenia i odkrywać coraz to bardziej odległe zakamarki świata. Bałkany i Kaukaz może teraz nazwać swoim drugim domem, do którego zawsze będzie wracać z otwartym na nowe wyzwania sercem. Miłośniczka języków obcych. Chce mówić płynnie w co najmniej sześciu, dzięki czemu z łatwością będzie mogła wysłuchiwać pasjonujących historii lokalnych mieszkańców miejsc, które odwiedza. Od dawna zainteresowana fotografią. Lubi uwieczniać emocje i uczucia spotykanych ludzi oraz cudy świata, których na pewno jest więcej niż siedem.

Zobacz też