Dookoła Bałkanów (cz. 3) – Albania

Autor: Anna Śliwa, Licencja: Copyright

Widok z przełęczy Buni i Thores

Widok z przełęczy Buni i Thores

Ale być tak daleko i od razu zawrócić? Nie ma mowy. Tuż za przełęczą natknęliśmy się na niewielki baraczek, w którym urządzono kawiarnię. Obok spora łączka z doprowadzoną wodą. Po krótkich targach zarządca pozwolił nam rozbić namioty. A że mieliśmy jeszcze kilka ładnych godzin do zachodu słońca to postanowiliśmy wyjść, gdzieś w góry. Nie brakowało ich dookoła, a my wciąż nie byliśmy do końca pogodzeni z tym, że na Maja Jezerce nad Theth na pewno nie wejdziemy. Wybraliśmy sterczący nad naszym „polem namiotowym” szczycik i zaczęliśmy wspinaczkę.
Muszę przyznać, że z dołu wyglądało to znacznie łatwiej niż w rzeczywistości. Osypujący się spod nóg rumosz, ostre skały rozcinające skórę na rękach. Ale byliśmy twardzi. Na dół schodziliśmy gdy słońce zaczynało chować się za grzbiety, co od razu spowodowało mocny spadek temperatury. Wieczór upłynął nam przy ognisku. Szybko jednak poszliśmy spać gdyż jak przeczytaliśmy na przełęczy następnego dnia droga do Boge miała zostać zamknięta o 8.00 z powodu dalszego remontu.
Pamiętając ile czasu zajęło nam wjeżdżanie na przełęcz wstaliśmy po 6 rano i bez śniadania zaczęliśmy zjazd w dół. Było równie emocjonująco co poprzedniego dnia, choć wiedzieliśmy już, w których miejscach trzeba najbardziej uważać. Niemniej już około 7.30 byliśmy na dole. Stanęliśmy by zjeść śniadanie, a przy okazji spotkaliśmy kolejnego Polaka, tym razem na motorze zwiedzającego Albanię.

Twierdza Rozafat w Szkodrze

Twierdza Rozafat w Szkodrze

Poranek przyniósł jeszcze jedną zmianę. Bezchmurne niebo zasnuło się czapą szarych chmur, zrobiło się potwornie duszno. Skierowaliśmy się przede wszystkim do Szkodry, gdzie chcieliśmy wymienić pieniądze ponieważ poprzedniego dnia na granicy możliwość taka była tylko u niezbyt przyjaźnie wyglądających panów obwieszonych złotymi łańcuchami. Zakupiliśmy u nich tyle żeby przeżyć dzień, a resztę zdecydowaliśmy załatwić w banku. Jak się okazało ruch uliczny w centrum Szkodry ponownie nas pokonał. Hitem był rower zaparkowany na środku pasa ruchu. Ja z kolei przeżyłam prawdziwy szok w banku, kiedy okazało się, że drzwi nie można otworzyć samodzielnie, a każdy wchodzący jest dokładnie przeszukiwany przez ochronę. Jednak poza tymi małymi odmiennościami kulturowymi wszystko poszło dobrze i mogliśmy ruszać dalej. Najpierw do twierdzy Rozafa, która wznosi się na skale na przedmieściach Szkodry przy ujściu rzeki Bunes do Drinu. Z ruin roztacza się wspaniały widok na Jezioro Szkoderskie, Góry Północnoalbańskie oraz rozlewiska rzeki na dole. Sama twierdza jest świetnym przykładem średniowiecznej fortyfikacji i ciekawym pomnikiem historii Albanii. W warowni spotkaliśmy też pierwszą zorganizowaną wycieczkę. A nawet dwie – z Rosji i… oczywiście z Polski.

Ponieważ wilgotny upał aż kleił się do skóry zdecydowaliśmy, że trzeba się wykąpać. Jezioro tuz obok więc nic prostszego. Poczuliśmy się zdecydowanie lepiej i ruszyliśmy tym razem w stronę położonych na pograniczu z Macedonią gór Korab. Początkowo piękną doliną rzeki Matt, na której znajdują się jeziora zaporowe. Zachwycił nas szczególnie kolor Jeziora Skopeti. Potem wjechaliśmy w górskie okolice miejscowości Burrel i górniczego Bulqize. Nad górami wciąż kłębiły się zwały chmur, co jakiś czas kropiło. Poszarzałe od słońca krajobrazy poprzecinane były zielonymi wyspami w okolicach wsi. Tu naprawdę zobaczyliśmy jak wygląda albańska prowincja. Wszechobecne osiołki, mężczyźni w wysokich czapach, okutane chustami kobiety. Przejeżdżaliśmy też przez rejon, gdzie uprawia się duże ilości kukurydzy. Przy niemal każdym polu stał niewielki szałas z glinianym paleniskiem, na którym dzieci piekły kolby kukurydzy i sprzedawały przejeżdżającym. Oczywiście skusiliśmy się na przekąskę.

Jezioro Skopeti

Jezioro Skopeti

Pod wieczór kręta droga zaczęła nas z wolna nużyć. Na szczęście dojechaliśmy do Peshkopi i przede wszystkim wyjechaliśmy z niego, co przy posiadanych niezbyt dokładnych mapach oraz gps-ie który zwariował wcale nie było takie proste. Udało się nam jednak dotrzeć w rejon Radomire. Do samej wsi zdecydowaliśmy nie jechać, gdyż droga wyglądała podobnie jak ta do Theth. Rozbiliśmy więc namioty niedaleko drogi, nad rzeką. Powyżej nas była kolejna niewielka wioska Cernjeve, z której już po jakimś czasie wysłano do nas kilku chłopaków w wieku na oko 10-12 lat na przeszpiegi. Chłopcy rozumieli kilka słów po angielsku i wypytali co tu robimy. Gdy tyko się ściemniło ze wsi zaczęły dolatywać dźwięki bębna oraz licznych piszczałek. Okazało się, że odbywa się wesele. Zasypialiśmy przy dźwiękach muzyki, modląc się o pogodę.

W drodze do Peshkopi

W drodze do Peshkopi

Modlitwy wysłuchane zostały częściowo. Ranek wstał niezbyt pogodny ale bez deszczu. Ruszyliśmy więc do Radomire i dalej na Korab. Do wioski postanowiliśmy dojść pieszo, czego jak się okazało mogliśmy sobie oszczędzić bo droga była o niebo lepsza niż ta do Theth. Samochód zostawiliśmy pod opieką mieszkańców Cernjeve. Radomire mnie osobiście zachwyciło spokojem. Było tam tak, jakby czas się zatrzymał. Muły z drewnianymi siodłami, mężczyźni siedzący na głównym placyku wokół najstarszego z nich, który tak, tak, nosił całkiem solidnie wyglądającą, choć jak ocenił Kuba dość wiekową strzelbę oraz zdobiony nóż za pasem. Efekt psuły tylko dwa murowane i obwieszone reklamami pensjonaty na końcu wsi.

O autorze
blank Anna Śliwa
Pochodzi z gór ale tak naprawdę zaczęła się nimi interesować gdy przeprowadziła się do Lublina. Dziś nie wyobraża sobie wakacji bez wędrówek z plecakiem. Poza tym jeździ dużo po Polsce i Europie (a ostatnio wypuszcza się nawet poza jej granice) zarówno zawodowo jako pilot i przewodnik górski jak i hobbystycznie. Interesują ja pogranicza kultur i ich wzajemne przenikanie. Zimowe wieczory spędza z dobrym kryminałem w ręce albo brzdąkając na ukochanej gitarze.

Zobacz też