Rankiem ruszyliśmy ku dolinie. Liczyliśmy, że koło południa powinniśmy osiągnąć Mutso i tamtejszy posterunek graniczny i przemieścić się w okolice Szatili. Przechodząc przez położoną na stoku opuszczoną w połowie pasterską wioskę zeszliśmy do znajdującej się w dolinie drogi. Tu kolejne zaskoczenie. Mostki nad potokiem świeżo wyremontowane, w niebezpieczniejszych miejscach barierki. Cud, miód… choć jakby mniej dziko, niż się spodziewaliśmy. Rozwiązanie pojawiło się kilka kilometrów dalej. Naszym oczom ukazał się wielki, lśniący nowością symbol szlaku turystycznego. Polskiego. Owszem, obiło mi się o uszy, że obóz znakarski PTTK odbędzie się w tym roku w Gruzji, ale nie spodziewałam się, że trafimy na efekty jego działalności terenowej.
Kiedy dochodziliśmy już do Mutso zza zakrętu wyjechały w naszym kierunku dwa dżipy. W ostatniej chwili zauważyliśmy powiewającą na antenie polską flagę. Rodacy zatrzymali się na entuzjastyczne machanie. Niestety poruszali się w stronę, z której przyszliśmy. Po krótkiej rozmowie nadzieja jednak zawitała w nasze serca. Planowali znaleźć dalej w górach przejazd do drogi z Szatili, a my mogliśmy się założyć, że żadnej drogi tam nie ma. Efekt był łatwy do przewidzenia. Niecałą godzinę później dżipy pojawiły się za nami. Pierwotnie chcieliśmy prosić tylko o podwózkę do Szatili, ale w trakcie rozmowy wyszło, że oni wracają już do Polski przez Władykauakaz i przejeżdżać będą przez Kazbegi, które było naszym kolejnym celem. I to był chyba największy cud całego wyjazdu. Złapaliśmy stopa w miejscu, gdzie samochód pojawia się raz na kilka dni i w dodatku pokonaliśmy nim drogę, która na piechotę zajęłaby nam co najmniej 3 dni. Jeżeli dodać do tego nocleg z gruzińskimi płynnymi specjałami, to wyszliśmy na wyjątkowo duży plus.
Oczywiście droga z Szatili przez góry dostarczyła nam kolejnych skoków adrenaliny. Niemal tak samo kręta jak dojazd do Omalo, zaskoczyła nas dodatkowo widokiem marszrutki, która musiała się ześlizgnąć ze zbocza i jako malowniczy wrak pozostawiona została na poboczu. Kolejny dzień był niemniej obfity w piękne widoki i kręte drogi. Gruzińska Droga Wojenna z panoramami Wysokiego Kaukazu i stadami krów, które estakady wybrały na najdogodniejsze miejsca do odpoczynku, staje mi przed oczyma do dziś.
W ten sposób dotarliśmy do Kazbegi, gdzie pożegnaliśmy Rodaków i po zaopatrzeniu w jedzenie powędrowaliśmy nad następną wioskę Gergeti. Znajduje się tu jeden z symboli Gruzji, niewielki kościółek Tsminda Sameba. Na wprost niego piętrzy się Kazbek, najwyższy, liczący 5047 metrów n.p.m. szczyt Gruzji i jeden z najbardziej znanych na całym Kaukazie. My wybraliśmy jedynie krótki spacer u podnóża, z noclegiem na równinie poniżej kościółka.
Następnego dnia Kaukaz żegnał nas ciężkimi chmurami. Odsłonięty poprzedniego dnia Kazbek schował się za szarymi zwałami. Zeszliśmy do Kazbegi i marszrutką ruszyliśmy znów Gruzińską Drogą Wojenną lecz tym razem w dół, w kierunku Tbilisi.