A fajerwerki zobaczmy w Stambule! – Autostopem przez Turcję

Autor: Milena Dawidzionek, Licencja: Copyright

Wieczór ostatniego dnia roku spędziliśmy na tureckiej kolacji, której podstawą były lokalne gołąbki, różniące się od naszych polskich trzema podstawowymi cechami. Dolmades, ze względów na islam, przygotowuje się z jagnięciny, nigdy natomiast z wieprzowiny i bardzo rzadko z innego gatunku mięsa. Zawija się je nie w liście w kapusty, jak w przypadku tradycyjnych polskich gołąbków, lecz w liście winogronowe. Z tego też względu są one zdecydowanie, nawet kilkakrotnie, mniejsze. Nie zabrakło też tureckiej raki o intensywnym anyżkowym smaku.

Ostatnie chwile starego roku chcieliśmy spędzić po europejskiej stronie miasta, wśród otaczających pubów, barów i restauracji, czyli tam, gdzie życie nocne nie kończy się nawet ze świtem. Pokonaliśmy naszą codzienną trasę taksówką i metrem, chcąc dostać się na drugą stronę Bosforu promem, który w Sylwestra miał kursować do drugiej w nocy. Jak jednak okazało się, żadnego promu nie było, a jedynym rozwiązaniem pozostała podróż taksówką przez most łączący obie części Stambułu, na co ze względu na ograniczenia czasowe nie mogliśmy sobie pozwolić – nie chcieliśmy, żeby Nowy Rok zastał nas w samochodzie.

Zdecydowaliśmy, że zostaniemy tam, gdzie znaleźliśmy się. Gdy wybiła północ, nieśmiało zaczęły pojawiać się fajerwerki. Pierwsza seria, druga, trzecia… I koniec. Wszystko trwało minutę, może dwie. Ludzi nie było zbyt wielu, czasami tylko można było zobaczyć spacerujące pary bądź mężczyzn siedzących przy szklance herbaty, lecz nawet oni nie składali sobie życzeń noworocznych. Ta noc dla nich nie różniła się zbyt wiele od wszystkich innych.

Resztę czasu spędziliśmy w dzielnicy Taksim, dopiero w obrębie której poczuliśmy się jak na noworocznym przyjęciu. Muzyka dochodziła z każdej strony, ludzie uśmiechali się, życząc sobie wzajemnie szczęścia i powodzenia. To tu w jednym z klubów mieliśmy okazję zapoznać się z tureckimi tańcami i ćwiczyć je aż do rana.

Noworoczne fajerwerki

Noworoczne fajerwerki

Po dniu odpoczynku zaczęliśmy kierować się z powrotem w kierunku Gruzji, też autostopem. Tym razem nie mieliśmy już żadnych ograniczeń czasowych ani przystanków po drodze. Poddaliśmy się całkowicie losowi. Już pierwszy kierowca zaprosił nas na śniadanie, później drugi, kolejny, następny. Nie sposób było sprzeciwić się, wyjaśnić, że jesteśmy pełni, że już więcej nie zmieści się. Turecka gościnność jest nadzwyczajna.

Trochę czasu upłynęło zanim znaleźliśmy się w Bolu – miastem położonym między Stambułem i Ankarą, które przyniosło nam niesamowite szczęście. Na drodze do niego zatrzymał się kierowca ciężarówki, który jechał aż do Trabzonu. Spędziliśmy z nim ponad 15 godzin. Kierował prawie cały czas, zatrzymując się tylko po to, żeby skorzystać z toalety lub wyprostować swoje ciało walczące coraz bardziej ze snem. Zrobiliśmy tylko jedną dłuższą przerwę na kolację, gotując razem spaghetti z ketchupem na przydrożnym parkingu. A na drugie danie ser z oliwkami…

O trzeciej w nocy, gdy szanse na to, żeby ktokolwiek zatrzymał się i wziął ze sobą parę autostopowiczów, były marne, kierowca ciężarówki, wysadził nas w Trabzonie przy otwartej całą dobę restauracji. Chcąc ogrzać się w niej i przeczekać do świtu, zamówiliśmy sobie po herbacie. Po kilkunastu minutach trzech mężczyzn z talerzami pełnymi tureckich potraw przysiadło się do nas, oferując nam wspólne śniadanie. Jeden z nich okazał się właścicielem restauracji, a dwaj pozostali byli jego znajomymi. W miłym towarzystwie noc dość szybko minęła i rano znów mogliśmy ruszyć w drogę.

W drodze do Gruzji

W drodze do Gruzji

Po kilku godzinach przedostaliśmy się przez przejście graniczne w Sarpi. Kończący się niespodziewanie asfalt, swawolnie spacerujące po ulicy krowy, nie przeszkadzające w niczym kierowcom wypełnionych po brzegi warzywami starych modeli Ład… Różnicę między Gruzją i Turcją zauważyć można było od razu.

O autorze
Milena Dawidzionek
Chociaż przygodę z podróżami rozpoczęła od wycieczek palcem po globusie, bardzo szybko zdecydowała się realizować swoje marzenia i odkrywać coraz to bardziej odległe zakamarki świata. Bałkany i Kaukaz może teraz nazwać swoim drugim domem, do którego zawsze będzie wracać z otwartym na nowe wyzwania sercem. Miłośniczka języków obcych. Chce mówić płynnie w co najmniej sześciu, dzięki czemu z łatwością będzie mogła wysłuchiwać pasjonujących historii lokalnych mieszkańców miejsc, które odwiedza. Od dawna zainteresowana fotografią. Lubi uwieczniać emocje i uczucia spotykanych ludzi oraz cudy świata, których na pewno jest więcej niż siedem.

Zobacz też