Dookoła Bałkanów (cz. 1) – Bośnia i Hercegowina
Wspinając się po stromych serpentynach nieistniejącej według gps-a drogi stanęliśmy w końcu na granicy z Czarnogórą. Przejście graniczne niewielkie, kameralne i całkiem nowe. Zero ruchu i niestety także zero miejsc, gdzie można zmienić marki bośniackie, które nam zostały na euro. Z pomocą tym razem przyszli panowie pogranicznicy. Wymienili bez problemów, pomachali na do widzenia i mogliśmy już jechać dalej. Lekko zdezorientowani bo przecież właśnie granicami straszono nas najbardziej… a tu druga i właściwie z buta bez chwili czekania.
Po czarnogórskiej stronie droga okazała się być tak samo kręta. Ruszyliśmy w stronę Niksica, gdzie chcieliśmy zatankować gaz, żeby obrócić na jednym baku do Żablajaka i z powrotem do Podgoricy. Jednak zanim tam dotarliśmy przed nami ukazał się zachwycający obrazek. Jezioro Slansko, z bardzo mocno rozbudowaną linią brzegową wyglądało z daleka niemal jak fiord. Oczywiście nie mogliśmy nie zatrzymać się na chwilę zdjęć. Przy okazji odkryliśmy, że nasz zderzak jakoś tak dziwnie odstaje od reszty samochodu. Z nadzieją, że uda się dotrzeć w góry i dopiero na kempingu go naprawić zjechaliśmy do Niksica.
I tu nastąpiło zaskoczenie potężne. Po pierwsze gazu niet na praktycznie wszystkich stacjach, pomimo tego, że w cenniku jak najbardziej figuruje. Zaopatrzoną w niego stację znaleźliśmy dopiero po prawie godzinnych poszukiwaniach. Znacznie bardziej jednak zszokowało nas zaopatrzenie sklepów i ceny. Wiedzieliśmy, że będzie znacznie drożej niż w Bośni, ale… No i te puste półki w marketach. Zaopatrzyliśmy się w niezbędne produkty i ruszyliśmy w góry.
Droga tym razem okazała się być zaskoczeniem pozytywnym. Pomimo wspinania się po zboczach i ostrych zakrętów była równa jak stół. I do tego wyposażona w wygodne zatoczki, gdzie można było przystanąć dla podziwiania widoków. Już z tej perspektywy Durmitor się nam bardzo spodobał. Wapienne skały, przewalone fałdy widoczne na zboczach. Aż się nogi wyrywały żeby tam iść.
W ten sposób wczesnym popołudniem dotarliśmy do Żablajaka, będącego turystycznym centrum Durmitoru. W przysiółku Ivan Do zameldowaliśmy się na kempingu i… no właśnie miał być spacer nad Czarne Jezioro, może gdzieś dalej nawet ale skończyło się na długiej naprawie samochodu. Na szczęście z pomocą przyszedł życzliwy sąsiad z namiotu obok. Motocyklista z Rumunii, który ze swoją dziewczyną także jeździł po Bałkanach. Chyba staliśmy się powodem małego kryzysu w związku ponieważ dziewczyna obraziła się ciężko, kiedy jej chłopak okazał się być bardziej zainteresowany mechaniką niż nią. Niemniej dzięki niemu przed zmrokiem samochód był (prawie) jak nowy.
Podczas popołudnia poznaliśmy także naszego późniejszego wroga numer jeden. Ślicznego łaciatego czarno-białego koteczka o oczach w dwóch różnych kolorach. Miał obróżkę, wiec uznaliśmy, że nie przybłęda tyko jakiś „udomowiony”. O, jak pozory mogą mylić. To bydle zżarło wieczorem naszą pozostawioną w zamkniętym! namiocie kiełbasę, a nocą urządziło sobie szalone zabawy między sypialnią a tropikiem naszego namiotu. Jednak w dążeniu do nauczenia koteczka rozumu nie byliśmy osamotnieni. Wielojęzyczny bluzg na niego roznosił się po całym kempingu przez cały wieczór oraz następnego dnia.