Minęliśmy Podgoricę i już niedługo ze stromych serpentyn mogliśmy podziwiać wybrzeże Adriatyku i będącą naszym celem Budvę. To miejscowość o bardzo dużym znaczeniu turystycznym, pełna hoteli i pensjonatów. My jednak uparliśmy się na kemping. Namiary były, gorzej ze znalezieniem obiektu. GPS prowadził w jakieś dziwne miejsca, mapa pokazywała niemalże główną ulicę, ale kempingu ani słychu ani widu. W końcu po długim rozpytaniu wśród sprzedających na kramach z owocami znaleźliśmy. Z tyłu, za hotelami wciśnięty kawałek ogródka. Sielsko i domowo, choć z postawioną budką z prysznicami i wc. Sprawa kuchni nie przedstawiała się już tak różowo ale od czego są epitazy i menażki. Cena jak na wybrzeże niska więc zostajemy.
I po krótkim odpoczynku ruszyliśmy zwiedzać Stare Miasto w Budvie. Ostatni raz oglądałam je w strugach lutowego deszczu więc w pełnym słońcu zaprezentowało się wyjątkowo pięknie. Wąskie uliczki, kamienne domy. Zdecydowaliśmy się nawet wejść do Cytadeli, z której roztaczają się piękne widoki. Spacer uświetniliśmy czarnogórskimi burkami, które okazały się niemal tak dobre jak bośniackie. A kiedy tłum turystów powoli opuszczał plaże poszliśmy się wykąpać. Ale budviańskie piaski nie przypadły nam zbytnio do gustu – było po prostu brudno i postanowiliśmy, że następnego dnia poszukamy plaży gdzie indziej.
Zanim jednak oddaliśmy się kolejnemu plażowaniu rankiem ruszyliśmy do Kotoru i w górujące nad nim Góry Lovcen. Najpierw wspięliśmy się po 27 numerowanych zakrętach po 180 stopni każdy na zbocze ponad Kotorem. Widoki zapierały dech w piersiach. Pod nami otwierała się panorama Kotoru, Tivatu i okolicznych miejscowości oraz całego Zalewu Kotorskiego i Tivackiego. Schodzące w błękitne morze białe górskie grzbiety, rozsiana na wybrzeżu zabudowa przyciągały wzrok. Wyżej zaczął się prawdziwie górski krajobraz. Wjechaliśmy na wywłaszczenie, które zawiodło nas w okolice najwyższych szczytów Lovcen – Stirovnika i Jezerskiego Vrchu. Na szczycie tego drugiego znajduje się Mauzoleum Piotra II Pertovicza-Niegosza, poety i władcy Czarnogóry.
Mauzoleum, jak na niemal szczyt sezonu przystało znajdowało się w remoncie przez co dojście do niego było nieco utrudnione ale nam niespecjalnie zależało na tym socrealistycznym pomniku. Bardziej, na tarasie widokowym, z którego jak głosił przewodnik zobaczyć można całą Czarnogórę. Pomimo lekkiego zamglenia byliśmy usatysfakcjonowani tym co zobaczyliśmy. Góry po horyzont, we wszystkich kierunkach. Tylko na północnym zachodzie przebijały się skrawki Zatoki Kotorskiej. Widzieliśmy zarówno Durmitor jak i Prokletije, które mieliśmy zamiar odwiedzić od albańskiej strony. Aż ciężko było ruszyć się z tego wspaniałego miejsca.
Koło południa zjechaliśmy do Kotoru. Stare Miasto, podobnie jak w Budvie całe z kamienia, z robiło na nas jednak wrażenie znacznie bardziej dostojnego. Spacer wąskimi uliczkami połączyliśmy z wizytą na targu pod jedną z bram, gdzie niemalże dostaliśmy oczopląsu na widok oliwek przyrządzanych na kilkadziesiąt sposobów, serów oraz innych specjałów. Dzięki nabytym już w Bośni umiejętnościom targowania zrobiliśmy zakupy po dość korzystnych jak na Czarnogórę cenach.