Tego wieczoru postanowiliśmy już tylko odpocząć. Ze spotkanymi po drodze do hostelu Polakami spędziliśmy udany wieczór przy gruzińskim winie i tańcach, ze świadomością, że następnego dnia czeka nas wspinanie się na górę o wysokości 2170 m n.p.m.
Rano z okna naszego hostelu można było podziwiać olbrzymi Kazbek, czyli jeden z najwyższych szczytów Kaukazu, który przysłaniał sobą praktycznie wszystko dookoła. Przez nasze okna przedostawało się chłodne górskie powietrze, dzięki któremu udało nam się wstać w miarę wcześnie.
Po śniadaniu udaliśmy się w kierunku góry, na której szczycie chcieliśmy się znaleźć. Wspinanie się zajęło nam kilka godzin i męczyło nas czasami do granic możliwości, jednak zdobycie szczytu było czymś na pewno godnym poświęcenia się. Oglądanie Kaukazu z wysokości ponad 2000 metrów, z której i tak czujesz się nisko i skromnie, jest czymś niesamowitym. Na szczycie odwiedziliśmy wybudowany w XIV wieku klasztor Cminda Sameba, czyli jedną z najbardziej reprezentacyjnych budowli gruzińskich, najczęściej widniejących na okładkach przewodników czy na stronach internetowych o Kaukazie.
Spiesząc się, aby przed odjazdem ostatniego minibusu znaleźć się z powrotem w mieście, zaczęliśmy kierować się w dół. O trzeciej po południu udaliśmy się w podróż powrotną, żegnając się z zapierającymi dech w piersiach widokami gór Kaukazu, znajdującymi się tak blisko i otaczającymi nas z każdej strony. Tym razem bez Dato, naszego króla Kaukazu.