Kolejne dni spędziliśmy w górach Tuszetii i Chewsuretii oraz u podnóża Kazbeku. W drogę powrotną w kierunku Tbilisi ruszyliśmy marszrutką. Po raz kolejny oglądaliśmy majestatyczne otoczenie Gruzińskiej Drogi Wojennej. Krowy wypoczywające na wiaduktach i estakadach przestały nas już dziwić. W ten sposób dojechaliśmy w okolice Ananuri, do położonej nad jeziorem twierdzy Ananuri. U jej stóp postanowiliśmy rozbić namiot. Mieliśmy też nadzieję na kąpiel w jeziorze. Intensywnie błękitna woda wydawała się do tego zachęcać. Zwiedziliśmy także samą twierdzę. Zaskoczenie pierwsze – zupełnie za darmo, drugie – można wejść praktycznie w każdą dziurę. Oczywiście nie mogliśmy nie skorzystać z okazji. O ile twierdza spełniła wszelkie nasze oczekiwania, o tyle jezioro piękne było tylko z góry. Przy bliższym kontakcie okazało się, że dno jest tak muliste, że od razu wpada się po kolana w bagno. W wodzie zaczyna się unosić brunatna zawiesina, która osiada na skórze i nie sposób jej zmyć, a kolor jeziora staje się przez to brązowawy.
Kolejny dzień poświęciliśmy na zwiedzanie starej stolicy Gruzji Mtschety. Tu także dostrzegliśmy oznaki boomu budowlanego. Zabytkowe, wpisane na Listę UNESCO centrum zostało gruntownie odremontowane. W niektórych miejscach, jak na przykład w budynku informacji turystycznej ta stylizowana nowość aż biła po oczach. Na obrzeżach zobaczyliśmy kolejną wielką budowę. Jak dowiedzieliśmy się z tablic, powstaje tam nowoczesne muzeum archeologiczne oraz centrum konferencyjne. Od strony zabytkowej Mtscheta zrobiła na nas duże wrażenie. Mnie szczególnie podobała się katedra Sweti Cchoweli i pokrywające jej ściany polichromie.
Po południu dotarliśmy do Tbilisi i po zostawieniu rzeczy w hostelu ruszyliśmy zwiedzać nową część miasta, której osią jest ulica Rustavelli wraz z Placem Wolności. Tu także trwał nieustający remont. Udało się nam przy okazji odnaleźć informację turystyczną, której bezskutecznie szukaliśmy pierwszego dnia w budynkach na Placu. Okazało się, że na czas remontów przeniesiona została do Muzeum. Ale któż by się przejmował wywieszeniem jakiejś informacji lub zamieszczeniem notki na oficjalnej stronie internetowej. Sprawny turysta sobie poradz
W ten sposób poznaliśmy Tbilisi z przełomu XIX i XX wieku. Miasto, uchodzące wtedy za jedno z najnowocześniejszych w tej części świata. Wzdłuż ulicy Rustavelli ciągną się monumentalne gmachy instytucji rządowych i kulturalnych. Wzrok przyciąga zwłaszcza budynek Opery, chyba nie muszę już wspominać, że oglądaliśmy go oczywiście w remoncie.
Z kolei wieczorem wyszliśmy jeszcze na krótki spacer na wzgórze, na którego zboczach znajdował się nasz hostel. Stoi tu największy gruziński kościół, ukończona zaledwie kilka lat temu Katedra Sameba. To także świetny punkt widokowy na całe miasto, które wyglądało bajecznie, oświetlone licznymi reflektorami i lampami. Spacerując wąskimi ulicami naszej dzielnicy obserwowaliśmy wieczorny ruch. Na zewnątrz wylegli chyba wszyscy mieszkańcy, od starców po dzieci. Gwar, śmiechy, śpiewy, zapach jedzenia, brzęczenie napełnianych szklanek wyznaczały nocne życie Tbilisi.