Wszystkie drogi prowadzą do Erywania – minibusem z Tbilisi do stolicy Armenii

Autor: Milena Dawidzionek, Licencja: Copyright

Drogi w Gruzji nie należą do najlepszych. Tak samo wygląda sytuacja na nich. Uwzględniając dodatkowo śnieg, można spodziewać się praktycznie wszystkiego. Jazda prawym pasem ruchu przestaje być obowiązkowa, przepuszczanie pieszych na pasach również. Liczy się po prostu jak najszybsze dotarcie do celu. Nasz był wciąż oddalony o jakieś 6 godzin, podczas gdy kierowca silnie zahamował, zatrzymując pojazd. Dalszą jazdę uniemożliwiła nam gruzińska policja: dokumenty do kontroli!.

Kontrola policyjna

Kontrola policyjna

Sytuacja nie wyglądała za ciekawie, biorąc pod uwagę fakt, że nasz kierowa zaraz po wyjechaniu z miasta schował dręczącą go tabliczkę Tbilisi-Erywań. Nie dało się uniknąć serii pytań: Dokąd jedziecie? Co tam będziecie robić? Ile zapłaciliście za bilet?
Jak okazało się, wsiedliśmy w nielegalną marshrutkę. Kierowca chciał sobie po prostu dorobić, więc wykorzystał posiadany pojazd w sposób przynoszący najwięcej korzyści. W Gruzji jest to jednak na porządku dziennym, w związku z czym po ponad godzinnym dręczeniu kierowcy setkami pytań, ruszyliśmy dalej. Znowu tylko kilkadziesiąt metrów… Policjanci zapomnieli sprawdzić, czy kierowca jest trzeźwy, więc ponownie zatrzymali pojazd, żeby wykonać swoje zadanie. W tym momencie pojawiła się nasza wątpliwość. W Gruzji bowiem nigdy nic nie wiadomo – nawet kierowcy autobusów często prowadzą pod wpływem alkoholu, nie przejmując się zbytnio możliwymi konsekwencjami. Nasz kierowca był jednak trzeźwy, dzięki czemu poczuliśmy ogromną ulgę.

Niestety, dalszą trasę do granicy z Armenią musieliśmy pokonywać bocznymi, jeszcze bardziej zaśnieżonymi drogami, po których nie często przejeżdżają jakiekolwiek pojazdy. Wszystko było jednak lepsze od ponownego zetknięcia się z policją.

Granica gruzińsko-ormiańska znajduje się około 70 kilometrów od Tbilisi, co w najgorszym przypadku oznacza trochę ponad godzinę jazdy. Nam, łącznie z czekaniem na dworcu i spotkaniem z policją, pokonanie tego odcinka zajęło ponad 5 godzin. Wizja znalezienia się jeszcze tego samego dnia w Erywaniu nie wyglądała zbyt optymistycznie.

Swoją podróż rozpoczęliśmy 9 stycznia, czyli ostatniego dnia przed zniesieniem wizy do Armenii, zarówno dla Polaków, jak i wszystkich obywateli krajów Unii Europejskiej oraz strefy Schengen. Wizę, zgodnie z prawem, bez komplikacji można było wykupić na granicy i jej koszt wynosił około 30 złotych. I tu pojawił się kolejny problem. Celnicy nie posiadali tyle gotówki w niedużej walucie, żeby wydać resztę. Trzeba było czekać i czekać. Znowu czekać. Kaukaz tego dnia zdecydowanie nam nie sprzyjał…

O autorze
Milena Dawidzionek
Chociaż przygodę z podróżami rozpoczęła od wycieczek palcem po globusie, bardzo szybko zdecydowała się realizować swoje marzenia i odkrywać coraz to bardziej odległe zakamarki świata. Bałkany i Kaukaz może teraz nazwać swoim drugim domem, do którego zawsze będzie wracać z otwartym na nowe wyzwania sercem. Miłośniczka języków obcych. Chce mówić płynnie w co najmniej sześciu, dzięki czemu z łatwością będzie mogła wysłuchiwać pasjonujących historii lokalnych mieszkańców miejsc, które odwiedza. Od dawna zainteresowana fotografią. Lubi uwieczniać emocje i uczucia spotykanych ludzi oraz cudy świata, których na pewno jest więcej niż siedem.

Zobacz też