Po tej rozgrzewce następnego dnia ruszyliśmy w góry. Rankiem podjazd do położonego nad miejscowością Saparewa Bania kurortu Panicziszcze, a stamtąd już pieszo w kierunku Doliny Siedmiu Jezior. Wjazd samochodem po krętych, wąskich i mających swoje najlepsze czasy za sobą drogach dostarczał mocnych wrażeń. Naszym celem były okolice schroniska Siedmiu Jezior, przy którym, jak przeczytaliśmy w przewodniku znajduje się jedyny w okolicy punkt, gdzie można rozbijać namioty. Oczywiście uwierzyliśmy, bo i park narodowy dookoła i przyzwyczajenia z polskich gór jednak jakieś się ma. Początek wędrówki niezbyt męczący i koło południa dotarliśmy do schroniska Rilski Ezero, przy którym znajduje się górna stacja wyciągu krzesełkowego z Panicziszcze. Entuzjastycznie opisywane Rilskie Jezioro okazało się być resztką wody w bagnistym zagłębieniu, a ponadto w całej dolince roiło się od wjeżdżających z dołu turystów. Nietrudno się domyślić, że nie spędziliśmy tam ani chwili więcej niż było to absolutnie konieczne.
Po krótkim odpoczynku przeszliśmy przez kolejny grzbiet i znaleźliśmy się jakby w innym świecie. Ludzi prawie wcale, ostre szczyty wznoszące się nad intensywnie niebieskimi taflami jezior i spokój. Bez trudu wypatrzyliśmy schronisko Siedmiu Jezior, które już z bliska okazało się… hmmm… malowniczą ruiną, w której o dziwo ktoś mieszkał. Niby schronisko, z niby właścicielem, który jak przekonaliśmy się wieczorem nastawiał się raczej na hodowlę osłów niż przyjmowanie turystów staraliśmy się ominąć szerokim łukiem i udaliśmy się na oznaczone miejsce do rozbijania namiotów. Oznaczenia Rilskiego Parku Narodowego znaleźliśmy, rozbiliśmy namioty stwierdzając jednocześnie, że jest to na pewno najgorsze miejsce w całej okolicy na pole namiotowe. No ale cóż, przepisy są przepisami. O tym, że w Bułgarii, a szczególnie lekko po sezonie są one traktowane dość wybiórczo przyszło nam się dowiedzieć następnego dnia rano, kiedy ludzie zaczęli wyłazić z niemal każdej dolinki w okolicy. Na pewno było tam ładniej i dostęp do wody był lepszy.
Jako, że godzina była jeszcze całkiem wczesna ruszyliśmy na lekko na wycieczkę po okolicy. W dwóch turach, co by dobytku samego na pastwę hodowcy osłów nie zostawiać. Tu kolejne odkrycie – szlak szlakiem, ale ścieżka prowadzi na praktycznie każdy szczyt w okolicy. Tym razem skorzystaliśmy z lokalnych zwyczajów i wdrapaliśmy się na górującą nad doliną Haramiyatę (2465 m npm).
A potem przyszła zimna noc, po której o poranku brzegi jeziora pokrywał szron. Noc księżycowa, z pełnią, przy której podziwialiśmy widok na rozświetlone schronisko Rilski Ezero i górujący za nim masyw Witoszy.
Drugi dzień w Dolinie Siedmiu Jezior przyniósł kolejne wspaniałe widoki. Góry odbijające się w błękitnych wodach jezior, zbrązowiałe trawy porastające zbocza, barwy atakujące ze wszystkich stron z niespotykaną intensywnością. I stado koni, które bardzo chciało się z nami zaprzyjaźnić. Znowu dokonaliśmy podziału na dwie grupy żeby na lekko wejść na Razdeła, skąd podziwiać można było widoki na wyglądającą alpejsko Grupę Maljowicy.
Po drugiej stronie łagodne, porośnięte trawami grzbiety przywoływały na myśl powiększone Bieszczady. Cóż za bogactwo rzeźby i krajobrazów! Aż się nie chciało wracać w kierunku pozostawionego samochodu.
Gdy zjechaliśmy z powrotem do Saparewa Bania uderzył nas upał. Obezwładniający gorąc, w którym zrobienie kilku kroków groziło upadkiem. Znowu kemping i po zachodzie słońca wyprawa w celu zbadania jak to z tą bułgarską kuchnią jest. Pochwały i zachwyty jak najbardziej zasłużone. A przy tym stosunek wielkości porcji do ceny więcej niż odpowiedni.