W biało szarych chmurach, z których od czasu do czasu spadała mżawka dotarliśmy w okolice doliny Podragu. Mgła akurat na chwilę ustąpiła i widok nas oczarował. Grantowe jeziorka otoczone skałami. Bajka. A wśród tego budynek schroniska. Plan jednak zakładał nocleg kilka kilometrów dalej, pod Vf. Mircii. Kiedy tam dotarliśmy okazało się jednak, że okolice leżącego tu jeziorka to jeden wielki śmietnik. Chyba każdy przechodzący turysta zostawiał tu coś od siebie. A pośród tego stado owiec, a raczej trzy stada. W promieniu kilkudziesięciu metrów nie było ani kawałka wody, w której owce by się nie wykąpały oraz nie pozostawiły swoich pamiątek. Te okoliczności na nocleg i gotowanie żarcia nie spodobały nam się za bardzo i z dwójką kolegów postanowiliśmy zawrócić do urokliwej doliny Podragu.
Z resztą ekipy, która odmówiła powrotu umówiliśmy się następnego dnia na przełęczy Portita Arpasului, nieopodal słynnych „trzech kroków do śmierci”. Tymczasem mgła ustąpiła, widoczność się wyostrzyła i mogliśmy wreszcie podziwiać dalekie panoramy z wyraźnie widocznym trapezowatym Moldoveanu. Wieczorne słońce ponownie dało popis możliwości. Kolory, cienie, pięknie było. Czego o schronisku powiedzieć już nie można. Skusiliśmy się na obiad czyli coś co nosiło nazwę zbliżoną do gulaszu ale okazało się czymś w rodzaju bigosu. Miało być z mięsem. Jeden kolega znalazł kawałek, drugiemu dostała się kość.
Tymczasem mgła ustąpiła, widoczność się wyostrzyła i mogliśmy wreszcie podziwiać dalekie panoramy z wyraźnie widocznym trapezowatym Moldoveanu. Wieczorne słońce ponownie dało popis możliwości. Kolory, cienie, pięknie było. Czego o schronisku powiedzieć już nie można. Skusiliśmy się na obiad czyli coś co nosiło nazwę zbliżoną do gulaszu ale okazało się czymś w rodzaju bigosu. Miało być z mięsem. Jeden kolega znalazł kawałek, drugiemu dostała się kość.
Rankiem ruszyliśmy szlakiem niebieskim z powrotem do głównego grzbietu. Według mapy i przewodnika – 2 godziny drogi. Trawers niemal cały czas. Po prostu wczasy. Już wkrótce okazało się, że ten trawers to tak naprawdę 3 doliny oddzielone od siebie przełęczami. Szliśmy bite 5 godzin. Scenariusz pogodowy się powtórzył i po niedługim czasie znów zaczęła nas otaczać mgła. Do tego pojawiły się owce. Złośliwe owce. Specjalnie zrzucające kamienie na głowy. Autentycznie. Stoi takie bydlątko na skale i tłucze w nią kopytkiem, a potem z widoczną satysfakcją na pysku patrzy jak biedni turyści poniżej uskakują przed lecącym gradem kamieni.