Transylwania z Fogaraszami

Autor: Anna Śliwa, Licencja: Copyright

Po emocjonującym dniu w górach wybraliśmy znacznie spokojniejszy jak nam się wydawało kierunek, czyli Sighisoarę. Miasto zachwyciło nas swoim klimatem i starą zabudową. A do tego jeszcze trafiliśmy na festiwal smaków Rumunii. Wśród stoisk rumuńskich Niemców, Węgrów czy Ukraińców dostrzegliśmy znajomo brzmiące napisy i tak oto mogliśmy chwilę pogawędzić z paniami z koła gospodyń z Nowego Sołońca na Bukowinie. Oczywiście po polsku w aromacie pierogów, bigosu oraz sernika. Ale i tak najbardziej smakowały nam węgierskie langosze ze śmietaną, czosnkiem i serem cashkaval.

Sighișoara

Sighișoara

Ani się spostrzegliśmy jak minęły nam 3 dni i trzeba było zwinąć namiot i ruszyć do Sybinu. Rankiem okazało się jeszcze, że podczas gdy spaliśmy, moje sandały oraz kije Kuby spodobały się włóczącym się po kempingu psom. Sandały pozszywałam, kije pozostały w koszu na śmieci. Oczywiście podróż do Sybinu nie mogła być natychmiastowa. Odwiedziliśmy bowiem jeszcze 2 warowne kościoły w Harman i Prejmer koło Braszowa. Jako, że nie do końca wiedzieliśmy czego się spodziewać, zrobiły na nas wielkie wrażenie. Uczucie, jakby człowiek przenosił się w inną epokę. Dawno nie zdarzyło mi się, żeby naprawdę zaniemówić z wrażenia.

Kościół warowny w Harman

Kościół warowny w Harman

Popołudniu dotarliśmy do Sybinu, a wiedząc, że naszych jeszcze tam nie ma podjechaliśmy do znajdującego się na przedmieściach skansenu przemysłu wiejskiego ASTRA. I tylko szkoda, że mieliśmy tylko 3 godziny na jego zwiedzanie. Przydałoby się ze 2 razy tyle. Z nieplanowanych atrakcji zaliczyliśmy udział w odbywającym się w skansenie festiwalu rzemiosła z całej Rumunii.

Wieczorem spotkaliśmy się z resztą ekipy. W miłym hostelu tuż przy katedrze ewangelickiej zapoznaliśmy się z urokami rumuńskich win. A rankiem ruszyliśmy do Cisnadie i Cisnadioary. Popołudnie z kolei spędziliśmy zwiedzając Sybin, miasto o wielu twarzach i wspaniałych zabytkach. Na koniec jeszcze tylko ostatni w Rumunii posiłek. Tym razem micii i lokalne piwo Ursus. I tylko zastanawialiśmy się czy kierowcy znajdą drogę.

Znaleźli i następnego dnia wieczorem byliśmy już w Polsce. I tak zakończył się wyjazd, w którym w zasadzie nic nie było tak jak miało być. A mimo tego była to wspaniała wyprawa.

O autorze
Anna Śliwa
Pochodzi z gór ale tak naprawdę zaczęła się nimi interesować gdy przeprowadziła się do Lublina. Dziś nie wyobraża sobie wakacji bez wędrówek z plecakiem. Poza tym jeździ dużo po Polsce i Europie (a ostatnio wypuszcza się nawet poza jej granice) zarówno zawodowo jako pilot i przewodnik górski jak i hobbystycznie. Interesują ja pogranicza kultur i ich wzajemne przenikanie. Zimowe wieczory spędza z dobrym kryminałem w ręce albo brzdąkając na ukochanej gitarze.

Zobacz też