Ciągnik rolniczy to jeden z ostatnich pojazdów, który kojarzy się z dalekimi podróżami. Istnieją jednak ludzie, którzy uznali, że takim pojazdem da się przemierzyć świat. Na obietnicach się wcale się jednak nie skończyło i rzeczywiście dotarli bardzo daleko. Jak i czym dokładnie? Warto poznać tę podróżniczą ciekawostkę i nie tylko ją.
Holenderka Manon Ossevoort to jedna z pierwszych osób, które przed laty postanowiły udowodnić, że traktorem można dojechać nie tylko na pobliskie pole. Choć bez wątpienia prędkość tego typu pojazdów nie sprzyja szybkim podróżom, nic nie stoi na przeszkodzie, by po dłuższym (oględnie mówiąc) czasie gdzieś dojechać. Urodzona w 1976 roku we wsi Vriezenveen koło Almelo podróżniczka swoje pierwsze podróże odbywała po Europie. Dzięki temu udało jej się dojechać spod niderlandzko-niemieckiej granicy aż na Bałkany.
Bałkańskie państwa od jej ojczyzny dzieli dość długa droga, szczególnie z prędkością, jaką jest w stanie osiągnąć jakikolwiek ciągnik. Dla Manon Ossevoort nie stanowiło to jednak przeszkody. Jednym z kolejnych celów jej podróży został Przylądek Dobrej Nadziei. Co to za miejsce? Jeden z najdalej wysuniętych na południe półwyspów na Ziemi. Stwierdzić, że dotrzeć tam nie było łatwo, to nic nie powiedzieć. Po drodze traktorzystka przekroczyła granice kilkunastu państw. Ponadto od rodzinnej wsi metę wyprawy dzieliło ponad 13 tys. km.
Jeśli komuś wydaje się, że Manon Ossevoort zadowoliło takie osiągnięcie, to jest w błędzie. Republikę Południowej Afryki trudno przecież nazwać końcem świata. Biegun Południowy jednak jak najbardziej. Ostatecznie właśnie tam w 2015 roku dojechała Holenderka. Ciągnik, którym przemierzyła sporą część Antarktydy to pojazd od sponsora wyprawy – firmy Massey Ferguson. Model MF5610 Antarctica2 Special Edition, jak wskazuje nazwa, został nieco przeprojektowany w stosunku do podstawowego modelu. Co jednak ciekawe, producent nie stworzył niczego zaskakującego.
Dodatkowo amortyzowane fotele, mechaniczne zawieszenie kabiny czy też zestaw sześciu reflektorów LED nie jawią się jako coś, co szczególnie pomaga w jeździe po lodowej pustyni. Najwidoczniej jednak tak było, skoro Manon Ossevoort udało się dotrzeć traktorem do bieguna południowego. Czy byłoby to możliwe czymś innym? Niewykluczone, że używane ciągniki w dobrych cenach na giełdzie Mascus.pl byłyby zdolne przetrwać trudy takiej wyprawy. Może więc i w Polsce znajdą się osoby na tyle śmiałe, by przemierzyć świat traktorem?
Tak naprawdę pytanie o to, czy w Polsce istnieją ludzie zdolni podjąć się wyzwania podróży na koniec świata, jest już nieaktualne. Podobnego do Holenderki wyczynu dokonała para podróżników z Podlasia. Monika i Marcin Obałkowie dojechali może nie tyle na kres globu, ile przemierzyli wzdłuż i wszerz jeden z kontynentów. Z dalekimi wyprawami mierzyli się już od dawna, choć wcześniej korzystali z mniej wymyślnych środków transportu. Właśnie w trakcie jednego z takich wyjazdów mężczyzna ujrzał coś, co dało inspirację do zorganizowania pierwszych tak nietypowych wakacji.
Ponad 20 lat temu Marcin Obałek miał okazję zwiedzać Pakistan i Indie. Zobaczył wtedy, że rolnicy pracujący na tamtejszych polach korzystają z polskich traktorów Ursus. Produkowane do dziś w Warszawie pojazdy okazały się więc wystarczająco dobre do jazdy w miejscach tak odległych od europejskich warunków klimatycznych. Skoro tak, nic nie stało na przeszkodzie, by spróbować którymś z ursusów przejechać tysiące kilometrów. Wybór padł ostatecznie na model 6014. Miał on posłużyć jako środek transportu do wyprawy w miejsce, przez które wszystko się zaczęło.
Do zakupu Ursusa 6014 doszło w 2002 roku, co niestety wykluczyło możliwość podróży do Pakistanu i Indii. Powodem były nie tyle te kraje, ile państwa znajdujące się wcześniej. Rok po zamachach terrorystycznych w Nowym Jorku sytuacja polityczna w centralnej Azji była niestabilna. Przejazd przez Afganistan nie wchodził w grę, a i przez znajdujący się na zachód od niego Iran mogłaby być zbyt niebezpieczna. Chcąc nie chcąc, Obałkowie musieli zmienić swoje wycieczkowe plany. Jak pokazał czas, źle na tym nie wyszli.
Zamiast Azji za cel eskapady podróżnicy wybrali Amerykę Południową. Ursusem 6014 przejechali przez Peru, Boliwię, Chile, Argentynę i Urugwaj. Po drodze mieli okazję zobaczyć Andy, Salar do Uyuni, czyli największą słoną pustynię świata, Nizinę La Platy poprzecinaną wielkimi rzekami i wiele innych miejsc. Bez wątpienia za ich największe osiągnięcia można uznać przejazd przez góry, w tym słynną El Camino de la Muerte, czyli niezwykle wąską i niebezpieczną trasę wijącą się nad przepaścią. Nie przypadkiem nazwaną ją właśnie Drogą Śmierci.
Kierunek obrany przez polskich podróżników jest bez wątpienia bardzo ciekawy, ale nie tak jak bezludny lodowy kontynent. Na szczęście nie trzeba traktora, by na niego dotrzeć. Wystarczy mieć tylko dużo zapału i pieniędzy. Tylko tyle potrzeba, by dostać się do Ushuaia, RPA lub Australii. Najlepiej (bo najbliżej) wyruszyć z pierwszego z tych miejsc. Znajduje się na Ziemi Ognistej w Argentynie i jest najdalej na południe wysuniętym miastem na Ziemi. Stamtąd można wypłynąć na Antarktydę statkiem należącym do jednego z kilku biur podróży specjalizujących się w wycieczkach na ten kontynent.
Co ważne, do lodowej krainy można dostać się tylko w okresie letnim. Na półkuli południowej okres ten trwa od października do marca. W pozostałe miesiące nawet nie sposób tam dopłynąć, ponieważ na oceanie szaleją potężne sztormy. Zwiedzanie przy temperaturze poniżej -50°C mogłoby być ponadto zbyt niebezpieczne dla niezaprawionego w takim klimacie urlopowicza.
Trzeba też mieć na uwadze, że na Antarktydzie nie można liczyć na bardziej zaawansowaną pomoc medyczną. W razie poważniejszych problemów ze zdrowiem podróżnik transportowany jest samolotem na brytyjskie Falklandy lub do Argentyny. Z powodu silnych wiatrów nie latają one jednak w trakcie antarktycznej zimy.
Co trzeba przygotować do wyprawy na Antarktydę? Wodoodporne ciuchy i tysiące dolarów amerykańskich. W przeliczeniu na złotówki tygodniowa eskapada dla jednej osoby to koszt około 25 tys. w polskiej walucie. Niektóre firmy oferują nawet dwa razy dłuższe wycieczki. Jak łatwo się domyślić, ich koszt również jest podwójny. Do tego trzeba doliczyć jeszcze kilkaset złotych na polisę ubezpieczeniową. W zamian za to nagrodą są wyjątkowe widoki ostatniego dziewiczego lądu na planecie i możliwość pochwalenia się odwiedzeniem miejsca, w którym mało kto z Polski miał okazję być.